Mieszkanie Rafa│ Wojsznis
Opowiadanie udostΩpnione przez serwis z amatorskimi formami literackimi To tylko fikcja (http://fikcja.prv.pl) specjalnie dla NoName
Dziadek umar│ latem. Odziedziczy│em po nim przytulne gniazdko. Wcze╢niej mieszka│em z rodzicami. To by│y ciΩ┐kie czasy. Wieczne ha│asy, spory, dyskusje, ca│kowite zaprzeczenie chwil obecnych. Nareszcie mam warunki, by robiµ to, co kocham - pisaµ.
***
ªmierµ dziadka by│a dla mnie bolesna, choµ niekt≤rym mo┐e siΩ to wydawaµ ma│o prawdopodobne. Faktycznie, dziΩki temu zyska│em wiele a moje ┐ycie zmieni│o siΩ na lepsze, ale nie s▒dzΩ, by dziadek cierpia│ z tego powodu.
Do dzisiaj pamiΩtam pierwsz▒ noc w nowym mieszkaniu. Zaliczy│em j▒, do moich pierwszych raz≤w, czyli do╢wiadcze±, kt≤re pamiΩta siΩ przez ca│e ┐ycie. Cieszy│em siΩ, ┐e mam miejsce, w kt≤rym mogΩ byµ kowalem swojego losu. Oczywi╢cie nie wliczaj▒c podatk≤w, niesfornych s▒siad≤w (na szczΩ╢cie takich nie mam) i ca│ej polityki, kt≤ra przenika wszystko i wszystkich (niestety). Mimo to, dane mi by│o skosztowaµ odrobinΩ prywatno╢ci w b│ogos│awionym wieku dziewiΩtnastu lat. Jak to p≤╝niej skomentowali niekt≤rzy: "Po prostu mia│em szczΩ╢cie".
Wszystko zaczΩ│o siΩ od badania rewiru. Przychodzi taki moment, kiedy cz│owiek nacieszy siΩ swoim lokum, rozpakuje graty, usi▒dzie na kanapie, wypije piwo i zaczyna my╢leµ, co dalej. Wierzcie mi, w takich chwilach g│owy imaj▒ siΩ r≤┐ne pomys│y. M≤j chyba ╢mia│o mo┐na zaliczyµ do ma│o tw≤rczych, bo nie zrobi│em szalonej imprezy, nie zadzwoni│em po mi│e panie, by pomog│y mi siΩ zadomowiµ i nie zapuka│em do s▒siada z my╢l▒, ┐e otworzy s▒siadka. Zrobi│em co╢ bardziej przyziemnego. Najzwyczajniej w ╢wiecie, zszed│em do piwnicy.
Nie my╢lcie sobie, ┐e to by│o proste. Najpierw musia│em pokonaµ dziesiΩµ piΩter (winda by│a zepsuta), znale╝µ swoj▒ piwnicΩ spo╢r≤d tysi▒ca innych (koszmar), poczym wr≤ciµ do mieszkania po latarkΩ. Dlaczego? Przepalona ┐ar≤wka. Ot, z│o╢liwo╢µ rzeczy martwych. Kiedy ponownie znalaz│em siΩ na dole i za╢wieci│em ╢wiat│em z baterii, pomys│ wyda│ mi siΩ bardzo dobry. Nie spodziewa│em siΩ, ┐e znajdΩ tyle ciekawych rzeczy. Najbardziej spodoba│o mi siΩ stare radio. Nie mia│em pojΩcia ile mo┐e mieµ lat, bo nigdy technika zbytnio mnie nie pasjonowa│a. »yj▒c, stara│em siΩ ograniczaµ do wymiany wk│adu w d│ugopisie i tuszu w drukarce. Wierzcie, lub nie, ale i to czasem nie wychodzi│o mi jak nale┐y. Na szczΩ╢cie radio uda│o mi siΩ wnie╢µ na g≤rΩ. (Polecam to µwiczenie wszystkim, kt≤rzy maj▒ k│opot z za╢niΩciem. Tylko b│agam, nie ograniczajcie siΩ do przeno╢nych odbiornik≤w).
Radio by│o piΩkne, niestety nie dzia│a│o. Mam znajomego, kt≤ry z natury jest zaprzeczeniem mnie. Zaprosi│em go i pokaza│em mu moje cudo. Zrobi│o na nim du┐e wra┐enie. Kiedy je rozbiera│ na czΩ╢ci pierwsze, rΩce mi dr┐a│y. Ufa│em mu, ale kiedy zacz▒│ wyrywaµ co╢ z jakiej╢ kosmicznej p│ytki, nie wytrzyma│em i powiedzia│em
- Do╢µ.
- Spokojnie, wiem co robiΩ - odpar│. - To lampa. Jest przepalona. Trzeba j▒ wymieniµ. Postaram siΩ za│atwiµ ci now▒.
I c≤┐ ja mia│em powiedzieµ? Zgodzi│em siΩ. Jak ju┐ wspomnia│em, ufa│em mu (do pewnego stopnia).
Po tygodniu zadzwoni│ telefon. Wiedzia│em, ┐e to Przemek. LubiΩ ciszΩ, wiΩc nie chwali│em siΩ nowym lokum i w│asnym numerem telefonu. Z tego te┐ powodu nikt inny nie powinien o nim wiedzieµ, ale jak ju┐ powiedzia│em, Przemek by│ zaprzeczeniem mnie. Reszty mo┐na siΩ │atwo domy╢liµ. Na szczΩ╢cie to by│ on. PamiΩtam t▒ rozmowΩ.
- Tak, s│ucham - odebra│em
- Cze╢µ, Przemas m≤wi - powiedzia│.
- Cze╢µ. I co, za│atwi│e╢?
- Za│atwi│em.
Zdziwi│em, siΩ, bo to "za│atwi│em" nie brzmia│o zbyt pewnie.
- Jaki╢ problem? - spyta│em.
- To zale┐y - odpar│.
- Zale┐y? Od czego? - Nie jestem g│upi. Domy╢li│em siΩ, ┐e chodzi o kasΩ. W Przemku ceni│em sobie to, ┐e wali│ prosto z mostu.
- Od tego, czy jeste╢ got≤w pozbyµ siΩ 70 z│ za g│upi▒ lampΩ - wyja╢ni│.
Nie my╢lcie sobie. Ta g│upia lampa, dla Przemka wcale nie by│a g│upia. Jak ju┐, to ja mog│em wyj╢µ na g│upiego w jego oczach, gdybym odrzuci│ t▒ propozycj▒. Przez chwilΩ my╢la│em, czy nie warto by by│o siΩ potargowaµ, ale szybko zrezygnowa│em. Nie chcia│em uchodziµ za chytrusa (tak, wiem co my╢licie).
- 70 z│? - spyta│em.
- 70 z│ - powiedzia│ bez zastanowienia.
- Niech stracΩ.
Czu│em, ┐e moja odpowied╝ go zaskoczy│a. Liczy│ na odmowΩ, ale siΩ pomyli│. Niestety m≤j triumf nie trwa│ d│ugo.
- Dobra. WpadnΩ dzisiaj, na razie - powiedzia│.
Bach, od│o┐y│ s│uchawkΩ. Jak ju┐ powiedzia│em, Przemas m≤wi│ kr≤tko i do rzeczy.
***
Faktycznie, przyszed│ jeszcze dzisiaj. Nie w▒tpi│em w to ani przez chwilΩ. Widzia│em jak ╢wieci│y mu oczy, kiedy dokrΩca│ ostatni▒ ╢rubkΩ w obudowie. By│ w swoim ┐ywiole. Zbli┐a│ siΩ do momentu kulminacyjnego.
ParΩ trzask≤w, potworny pisk, przera╝liwe buczenie i... Cisza. Czeka│em a┐ co╢ powie, ale milcza│. Wola│em o nic nie pytaµ. Czeka│em.
- Nie jest przestrojone, ale my╢la│em, ┐e co╢ z│apie.
"To wszystko, tylko tyle" - my╢la│em - "a moje siedem dych?" - Nie mog│em w to uwierzyµ. - "Cz│owieku, daj nadzieje!" - co╢ we mnie krzycza│o.
- Masz mo┐e d│u┐szego kawa│ek od tego? - spyta│. W rΩku trzyma│ prowizoryczn▒ antenΩ skonstruowan▒ z kabla.
- Tylko przed│u┐acz - odpar│em.
Jego oczy pyta│y. Widzia│, ┐e jestem zdesperowany, inaczej nawet by nie spojrza│.
- Tnij - powiedzia│em, kiedy podawa│em mu jedyny przed│u┐acz jaki mia│em.
By│em gotowy na ma│e przemeblowanie (przestawiµ telewizor, by siΩga│ gniazdka) byle tylko us│yszeµ chocia┐ jedno s│owo z tego przeklΩtego odbiornika.
I w│a╢nie wtedy, ni z tego, ni z owego, kiedy Przemek ju┐ trzyma│ w rΩce n≤┐ z zamiarem dobrania siΩ do mojego przed│u┐acza, us│yszeli╢my:
- Stokrotka, dzisiaj masz wolne.
"Alleluja" - moje serce za╢piewa│o, chocia┐ nie wiem dlaczego. Przecie┐ to by│o tylko jedno zdanie. Po nim odbiornik znowu milcza│.
- S│ysza│e╢? - Spyta│em Przemka.
- Co to by│o? - odpowiedzia│ pytaniem.
- Stokrotka ma wolne - odrzek│em.
Przemek, jakby wci▒┐ nie m≤g│ uwierzyµ w to, co us│ysza│. Dziwi│o mnie to, bo nie widzia│em w tym nic szczeg≤lnego. Kto╢ powiedzia│, ┐e "stokrotka ma wolne" i tyle. Nie by│o sensu siΩ nad tym zastanawiaµ. Wyj▒│em mu z rΩki przed│u┐acz w obawie, ┐e z wra┐enia go potnie.
- Wiem, ┐e to prze│omowa chwila, ale nie r≤b z tego wydarzenia XX wieku - powiedzia│em. - Mnie te┐ zastanawia, dlaczego milczy, skoro co╢ s│yszeli╢my, ale przynajmniej wiemy, ┐e przyczyna nie tkwi w antenie. - Zamy╢li│em siΩ na chwilΩ. Mam racjΩ? - spyta│em.
- Jak cholera - powiedzia│. - Szczeg≤lnie, ┐e odbiera bez anteny.
Pokaza│ mi ko±c≤wkΩ kabla, kt≤ra przez ca│y czas by│a wyjΩta z odbiornika. I choµ j▒ zobaczy│em, nie zrobi│a na mnie ┐adnego wra┐enia.
- No, to z anten▒, bΩdΩ │apa│ kobiety z Wenus - skomentowa│em.
Ten dowcip zaliczy│em do udanych, bo oboje zaczΩli╢my siΩ ╢miaµ.
***
Przemek wpad│ do mnie jeszcze kilka razy, nie licz▒c imprez, kt≤re odby│y siΩ w moim mieszkaniu (nie mia│em na to wp│ywu, po prostu przyszli i tyle). Kombinowali╢my z anten▒, a┐ w ko±cu zdecydowali╢my siΩ pod│▒czyµ odbiornik do anteny zbiorczej. By│em niemal pewny, ┐e tym razem co╢ z tego bΩdzie. Niestety, bardzo siΩ zawiod│em. Szkoda - pomy╢la│em. - Dziadek by│by szczΩ╢liwy.
Na pytanie, czy moje radio dzia│a│o, mog│em odpowiedzieµ tak i nie. Z jego g│o╢nika rzadko wydobywa│y siΩ jakiekolwiek d╝wiΩki, a je╢li ju┐ jakie╢ by│y, to najczΩ╢ciej stanowi│y niezrozumia│y dla nikogo be│kot. Co prawda czasami da│o siΩ us│yszeµ zdanie, takie jak choµby niezapomniane ju┐: "Stokrotka, dzisiaj masz wolne.", ale to by│y sporadyczne przypadki. Przez pewien czas, nawet mnie to bawi│o. Z niecierpliwo╢ci▒ czeka│em na nowe zdania. Wielu z nich nauczy│em siΩ na pamiΩµ. Traktowa│em je, jak cytaty dni, albo tygodni, r≤┐nie bywa│o, ale po pewnym czasie zaczΩ│o mnie to nudziµ. Coraz rzadziej przekrΩca│em ga│kΩ z napisem "W│▒czyµ" Mo┐e to przez studia, na kt≤rych dzia│o siΩ coraz wiΩcej. Nawet pisa│em mniej.
***
K│opoty finansowe, to parszywa sprawa. Cz│owiek przestaje wierzyµ w swoje mo┐liwo╢ci i chwyta siΩ byle czego, ┐eby tylko zdobyµ tych parΩ groszy. Potrzebowa│em pieniΩdzy na wyjazd. Co jaki╢ czas wybierali╢my siΩ paczk▒ do Bornego Sulinowa. Kolega mia│ tam mieszkanie. Ilekroµ tam by│em, bawi│em siΩ znakomicie. Nie mog│em przegapiµ takiej okazji. Mia│em ochotΩ wyrwaµ z szarej codzienno╢ci.
Najpierw wpad│em na pomys│ skrΩcania d│ugopis≤w. W ko±cu to potrafi│em. Niestety nic z tego nie wysz│o. (oszu╢ci) Tak, okaza│em siΩ frajerem, ale musia│em z tym ┐yµ.
Nowa idea pojawi│a siΩ, kiedy zadzwoni│ telefon. To by│ Przemek. Pyta│ o radio. Chcia│ je kupiµ za 600 z│. "Niebiosa mi go zes│a│y" - pomy╢la│em. Powiedzia│em mu, ┐e jeszcze siΩ nad tym zastanowiΩ, ale kiedy od│o┐y│em s│uchawkΩ, by│em pewny. Sprzedane. Zastanawia│o mnie jedno. Skoro Przemek chcia│ daµ za nie 600 z│, to znaczy│o, ┐e jest warte o wiele wiΩcej. Ale gdzie p≤j╢µ z takim rzΩchem, ┐eby zrobiµ dobry interes? Wiedzia│em, co siΩ dzieje w lombardach i komisach. CzΩsto tam zagl▒da│em w poszukiwaniu p│yt, dlatego t▒ mo┐liwo╢µ wykluczy│em od razu. Drug▒ szansΩ stanowi│ sklep z antykami. "W ko±cu to musi mieµ sporo lat i..." - Nagle zw▒tpi│em. Dziadek na pewno nie by│by zadowolony widz▒c, jak pozbywam siΩ jego radia, dla marnych 600z│, kt≤re w dodatku planowa│em przepiµ. Tak, ca│y czar prys│. Pieprzone wyrzuty sumienia.
W ┐yciu czΩsto bywa, ┐e pierwsze pomys│y, okazuj▒ siΩ najlepszymi. Mia│em nadziejΩ, ┐e i tym razem tak bΩdzie.
Sta│o siΩ. Z nadziej▒ w sercu, now▒ ┐ar≤wk▒ i kieszonkow▒ latark▒ ruszy│em do piwnicy.
Warunki ekspedycji by│y zdecydowanie lepsze ni┐ poprzednio. Kiedy wkrΩci│em ┐ar≤wkΩ i pstrykn▒│em w│▒cznik w ╢cianie, z dum▒ patrzy│em, na ┐≤│te ╢wiat│o odbijaj▒ce siΩ od bia│ych ╢cian. By│em zaskoczony. Nie dlatego, ┐e wkrΩci│em ┐ar≤wkΩ (bez przesady), po prostu ta czysto╢µ... Spodziewa│em siΩ masy kurzu, zwisaj▒cych z sufitu pajΩczyn, a nawet ucieczki o╢lepionych ╢wiat│em szczur≤w a tu... Wiedzia│em, ┐e dziadek lubi│ porz▒dek, ale ┐e a┐ tak.
Pomieszczenie by│o du┐o wiΩksze, ni┐ my╢la│em. W miejscu, gdzie sta│o radio, widnia│a pusta luka. W rogu ustawiono kartony siΩgaj▒ce a┐ po sufit. Podszed│em bli┐ej. Na niekt≤rych z nich widnia│y litery i cyfry. To musia│a byµ jaka╢ forma katalogowania
Stan▒│em na starym, wysiedzianym sto│ku i siΩgn▒│em po jedno z pude│. By│o cholernie ciΩ┐kie. Dziwi│o mnie, jak dziadek m≤g│ je w og≤le podnie╢µ. W ╢rodku znajdowa│y siΩ stosy zeszyt≤w, tak samo jak w drugim, trzecim i czwartym. To znaczy│o, ┐e albo dziadek by│ pilnym uczniem i zakuwa│ przez ca│e ┐ycie, albo pisa│ pamiΩtniki. Osobi╢cie wola│em to drugie. Zawsze chcia│em mieµ w rodzinie pisarza.
Zeszyty z kartonu stoj▒cego na g≤rze, nie by│y stare. Nazwy firm, kt≤re je wyprodukowa│y, wygl▒da│y znajomo. Na ich ok│adkach znajdowa│y siΩ postaci z film≤w, kt≤re mia│em przyjemno╢µ ogl▒daµ. Ot, choµby Bruce Willis, czy Meg Rayan. "Widocznie dziadek mia│ dobry gust" - pomy╢la│em. Otworzy│em ten z Meg.
"Czy┐by dziadek pisa│ poezje?" - niedowierza│em. Przeczyta│em kilka strof. To nie mia│o sensu. Zdania nie uk│ada│y siΩ w logiczn▒ ca│o╢µ. Bo co znaczy│o:
"Rosa wype│ni│a ca│y ogr≤d.
My╢l zasz│a o dwa dni za daleko"
M≤j dziadek nie by│ narkomanem.
"Przesta±, o czym ty my╢lisz" - m≤wi│em sobie. - Ludziom czasami odbija, gdy nie wiedz▒, co robiµ z wolnym czasem." - Otworzy│em kolejny zeszyt i zobaczy│em to samo. - "Cholera" - pomy╢la│em. - "Dlaczego tego jest tak du┐o?"
Usiad│em na sto│ku. Na regale tak┐e le┐a│y kartony. Wola│em nie my╢leµ, co w nich jest. Moj▒ uwagΩ przyku│a luka miΩdzy nimi.
- Radio - wyszepta│em.
Przypomnia│em sobie o stokrotce, kt≤ra mia│a wolne. Jeszcze raz siΩgn▒│em po zeszyt.
- "Sztorm zaw│adn▒│ morzem" - przeczyta│em.
Sami przyznacie, ┐e istnia│o na to w miarΩ rozs▒dne wyja╢nienie.
Chocia┐ winda ju┐ dzia│a│a, wniesienie na g≤rΩ paru karton≤w, kosztowa│o mnie wiele wysi│ku. Przez kilka kolejnych nocy, spa│em jak zabity.
***
Nie pojecha│em do Bornego. Ca│y wolny czas po╢wiΩci│em tajemniczym zdaniom. Kiedy zadzwoni│ Przemek, powiedzia│em, ┐e radio zostaje u mnie. Mocno siΩ zdziwi│. Po kr≤tkiej rozmowie, zaproponowa│ 800 z│. Przyznam, ┐e kwota kusi│a, ale nie do╢µ, bym siΩ zgodzi│. Stare pud│o przyku│o moj▒ uwagΩ na dobre. Przez kolejne dni, rzadko bywa│o wy│▒czone.
Tajemnicze zdania pojawia│y siΩ coraz czΩ╢ciej. Potrafi│em na nie czekaµ godzinami wpatruj▒c siΩ przy tym w czarn▒ p│ytΩ, z kt≤rej odstawa│y dwa pokrΩt│a. MiΩdzy nimi widnia│y nazwy miast, nie koniecznie stolic. Na samym dole by│o du┐o polskich. U g≤ry, na linii pasma d│ugiego, kr≤lowa│a Moskwa, Berlin, Warszawa i Kalunborg. Pod nimi by│ Budapest, Helsinki, Wien, Bruxelles, Praha i wiele innych. W╢r≤d nich znalaz│y siΩ tak┐e Katowice, Wroc│., Krak≤w, ú≤d╝, Bydgoszcz a ko│o siebie Gda±sk i Bia│ystok. Ni┐ej by│y podane w du┐ych odstΩpach d│ugo╢ci pasma kr≤tkiego I (49m, 41m i 31 m) i II (25m, 19m i 16m). Jak mawia│ dziadek, to by│ "istny kosmos". Szczeg≤lnie z wymienionymi obok czΩstotliwo╢ciami 530 - 1600 kHz, 5,8 - 10,7 MHz i 11,6 - 18,8 MHz. CiΩ┐ko by│o zrozumieµ, co do czego s│u┐y. Na samym dole znajdowa│o siΩ osiem przycisk≤w. Ka┐dy z nich po wci╢niΩciu, wydawa│ metaliczny d╝wiΩk, jak stara kasa. Ich funkcja, by│a jasna i prosta, opr≤cz dw≤ch, znajduj▒cych siΩ na brzegach. S▒dz▒c po ich wygl▒dzie (wytarte jak cholera), musia│y byµ najczΩ╢ciej u┐ywane. Po wci╢niΩciu, momentalnie odskakiwa│y. Pomy╢la│em, ┐e s▒ zepsute.
Przemek dzwoni│ do mnie jeszcze dwa razy. Jego propozycja zd▒┐y│a skoczyµ z o╢miuset do tysi▒ca z│otych, ale i tak nie da│em siΩ skusiµ. By│em ciekawy, dlaczego tak bardzo chce kupiµ moje radio. Postanowi│em siΩ dowiedzieµ. Zaprosi│em go, delikatnie sugeruj▒c, ┐e mo┐e dobijemy targu.
Przyszed│ jeszcze tego samego dnia. Usiad│ na kanapie. Nie m≤g│ oderwaµ wzroku od obiektu po┐▒dania. "To radio musia│o byµ naprawdΩ wyj▒tkowe" - pomy╢la│em, kiedy patrzy│em na niego z kuchni. Wci▒┐ gapi│ siΩ na nie jak zaczarowany.
- Zrobi│em herbatΩ - powiedzia│em stawiaj▒c dwie szklanki na stole. - S│odzisz? - spyta│em.
- Tak, znaczy nie - wyduka│.
By│o gorzej ni┐ przypuszcza│em. Nie poznawa│em kolegi.
- S│uchaj, nie bΩdΩ obwija│ w bawe│nΩ. - Gra│em cwaniaka. - Oboje wiemy, po co przyszed│e╢, ale za nim porozmawiamy, chcia│bym siΩ dowiedzieµ, dlaczego tak ci na tym zale┐y.
Zmierzy│ mnie wzrokiem, jakby sprawdza│, czy dobrze siΩ czuje. Fakt, nie rozegra│em tego najlepiej, ale sta│o siΩ. Nie by│o odwrotu.
- Wierz, ┐e siΩ tym interesuje - powiedzia│.
- No wiem - stwierdzi│em daj▒c mu do zrozumienia, ┐e to niczego nie wyja╢nia. Milcza│. Teraz by│em pewny, ┐e co╢ ukrywa. - Nie sprzedam go - o╢wiadczy│em nagle. Z jego miny │atwo by│o wyczytaµ, co o tym my╢li. - Nikt bez powodu nie daje "tysiaka" za co╢, co nawet nie dzia│a. - powiedzia│em.
- Dzia│a - odpar│.
- Stary - zacz▒│em. - Popatrz na to i powiedz, ┐e to jest warte tysi▒c z│otych.
- Dobra, tysi▒c dwie╢cie. To moje ostatnie s│owo.
ZdΩbia│em. On m≤wi│ powa┐nie. Czu│em, ┐e poci mi siΩ umys│.
- Nie - powiedzia│em.
Po│o┐y│ pieni▒dze na stole. Wiedzia│ co robi.
- Nie - powt≤rzy│em.
By│ w╢ciek│y. Tylko tyle mogΩ powiedzieµ, bo zaraz potem zgarn▒│ pieni▒dze i wyszed│.
Od wizyty Przemka minΩ│y trzy tygodnie. Przez ten czas, zd▒┐y│em za│o┐yµ zeszyt z notatkami. Pisa│em w nim zdania (tak jak dziadek), ale tak┐e numery czΩstotliwo╢ci i godziny nadania. Zauwa┐y│em co╢ zaskakuj▒cego. Wszystkie "has│a", pojawia│y siΩ w okre╢lonych godzinach. Tylko czasami │apa│em jakie╢ o innej porze. Z regu│y wychwytywa│em je na najni┐szych czΩstotliwo╢ciach.
Porwa│ mnie wir pracy. Ca│e dnie spΩdza│em przed odbiornikiem, wertuj▒c przy okazji stare notatki dziadka. Wiele zda± siΩ powtarza│o i to na przekroju wielu lat. To by│o najlepszym dowodem na to, ┐e jednak co╢ znacz▒. Zastanawia│em siΩ co. S▒dzi│em, ┐e to jest jaki╢ kod, kombinacja liter, albo przestawiony szyk sylab. Kombinowa│em na r≤┐ne sposoby. Chodzi│em po bibliotekach szukaj▒c ksi▒┐ek, kt≤re mg│y podsun▒µ rozwi▒zanie mojego problemu, ale bezskutecznie.
My╢licie, ┐e siΩ zniechΩci│em? Nie, to zaintrygowa│o mnie jeszcze bardziej. Zarywa│em noce, wypija│em hektolitry herbaty, a wszystko po to, ┐eby rozwik│aµ zagadkΩ, kt≤ra mog│a byµ wymys│em mej bujnej wyobra╝ni.
Zapytacie, dlaczego nie poszed│em z tym do ojca. Przecie┐ by│ synem mojego dziadka i z pewno╢ci▒ m≤g│ mi pom≤c. Owszem, m≤g│, ale nie chcia│em, ┐eby to robi│. Nie ┐yli╢my z sob▒ w dobrych stosunkach. Poza tym ba│em siΩ, ┐e wyja╢nienie tej sprawy bΩdzie tak banalne, i┐ us│yszawszy je, popadnΩ w depresje. Samej filozofii ojca mia│em ju┐ po dziurki w nosie.
Czytaj▒c zeszyty dziadka, zastanawia│em siΩ nad powiedzeniem - "Niedaleko pada jab│ko od jab│oni." By│em ciekawy ile w tym prawdy. Staruszka dobrze nie zna│em. Tematy doros│ych przez wiΩkszo╢µ czΩ╢µ jego ┐ycia, by│y mi obce. Pech, bo kiedy ja doros│em (przynajmniej czΩ╢ciowo), on wybra│ siΩ na tamten ╢wiat. Nie dane nam by│o powa┐nie ze sob▒ porozmawiaµ.
Mo┐liwe, ┐e mia│ w sobie co╢ z drania. M≤j stary nie by│ anio│em, a po kim╢ to musia│ odziedziczyµ. Du┐y wp│yw na cz│owieka ma r≤wnie┐ wychowanie. Istnia│a obawa, ┐e i ja taki bΩdΩ. Modli│em siΩ w duchy, by tak siΩ nie sta│o.
Wyobra╝cie sobie moj▒ reakcjΩ, kiedy zdar│em ze ╢ciany tapetΩ (zawsze chcia│em mieµ niebiesk▒, a by│a bia│a) i zobaczy│em wyryt▒ w tynku swastykΩ. Pierwsze my╢l, jaka mi przysz│a do g│owy - dopiero po kilku minutach - brzmia│a: "Od kiedy dziadek tu mieszka?" Ba│em siΩ, bo zna│em odpowied╝. PamiΩtam, jak wspomina│, ┐e musia│ stawiaµ ╢cianki i doprowadzaµ wodΩ zanim siΩ wprowadzi│.
CiΩ┐ko by│o znale╝µ odpowiedni▒ tapetΩ, ┐eby przykryµ to g≤wno.
Jak sami widzicie, moje ┐ycie w jednej chwili przesz│o do innego wymiaru. Wci▒┐ mia│em mieszkanie, ale gdzie spok≤j, kt≤rego tak pragn▒│em? Znikn▒│ bezpowrotnie.
P≤╝niej, po odkryciu "g≤wna", usiad│em na kanapie po╢r≤d dziadkowych karton≤w. Spyta│em siebie - "Co ty robisz?" To by│y czasy, kiedy jeszcze mog│em powiedzieµ nie.
Kolejny tydzie± by│ jeszcze gorszy. T│ok w eterze by│ tak du┐y, ┐e czasami ledwo nad▒┐a│em notowaµ. Niekt≤re zdania zna│em ju┐ na pamiΩµ. Wielokrotnie przy│apywa│em siΩ na ich nuceniu. Id▒c ulic▒, bior▒c prysznic, ogl▒daj▒c telewizjΩ, przed za╢niΩciem, wci▒┐ siedzia│y w swojej g│owie. By│y d╝wiΩczne i dobrze siΩ rymowa│y. Nic dziwnego, ┐e opanowa│y m≤j umys│. Towarzyszy│y mi od samego rana. Czasami radio dzia│a│o i w nocy. Doszed│em do takiej wprawy, ┐e wy│apywa│em "has│a" nawet przez sen. W weekendy to by│y jedyne s│owa, jakie s│ysza│em. Na uczelni, s│uchaj▒c wyk│ad≤w, nie╢wiadomie zapisywa│em nimi ca│e kartki. Nieraz uk│ada│em z nich wierszyki, by m≤j umys│ szybciej je przyswaja│. Spytacie pewnie, po co to wszystko. Te┐ pyta│em, ale nie zna│em odpowiedzi.
Przemka spotka│em przypadkowo w bibliotece. Wpad│em na niego w dziale historii. Mocno siΩ zdziwi│, kiedy mnie zobaczy│. Akurat trzyma│em ksi▒┐kΩ. "Kody i Szyfry, kt≤re zmieni│y ╢wiat" widnia│o na jej ok│adce. Spojrza│ na ni▒ a potem na mnie.
- Jak tam radio? - spyta│.
- Dobrze - powiedzia│em. - A co u ciebie?
Wiem, wiem, ciΩ┐ko o gorsze pytanie, ale jego natrΩtne spojrzenie nie dawa│o mi spokoju.
Dobrze - mrukn▒│. - Co czytasz? - naciska│.
"Za du┐o tych pyta±" - my╢la│em. - MuszΩ co╢..."
Bach. Sta│o siΩ. Dopiero teraz zauwa┐y│em, ┐e i on ma ksi▒┐kΩ. Na jej ok│adce umieszczono zdjΩcie radia. Co wa┐niejsze, mojego radia. Zaniem≤wi│em.
- Rocznik 42'. Prawdziwe arcydzie│o. Wysz│o tylko 2000 egzemplarzy - oznajmi│. - Ale po co ja to m≤wiΩ, przecie┐ ty to wiesz, bo masz takie w domu. - Podni≤s│ ksi▒┐kΩ na wysoko╢µ moich oczu.
Powiedzia│em, ┐e zaniem≤wi│em? Nieprawda. Dusi│em siΩ.
- Kaszelek? - us│ysza│em.
- W│a╢ciwie... - wycedzi│em.
- Rozumiem - ci▒gn▒│. - Mo┐e chcesz po┐yczyµ? S▒ w niej naprawdΩ │adne zdjΩcia. Zaraz, przecie┐ ty masz to radio! Ale ze mnie osio│ - zgrywa│ siΩ.
Wcale mnie to nie dziwi│o. W ko±cu trzyma│em jego marzenie pod kluczem.
- Wiesz - zacz▒│em - chyba powinni╢my porozmawiaµ.
- O - uda│ zdziwionego. Czy┐by lampa siΩ przepali│a? - ci▒gn▒│ swoje.
- Nie - zaprzeczy│em. - To co╢ powa┐niejszego.
Podstawi│em mu pod nos swoj▒ ksi▒┐kΩ. Spowa┐nia│.
- Kody i szyfry... - czyta│. - Hm, ciekawe. - stwierdzi│.
- Bardzo tajemnicze - doda│em.
Tak zyska│em kompana niedoli.
Przemek wiedzia│ du┐o, ale nie do╢µ, by rozwik│aµ zagadkΩ dziwnych zda±. Na pocz▒tku pokaza│em mu sw≤j zeszyt. Nie zrobi│ na nim wielkiego wra┐enia. Z obojΩtno╢ci▒ przegl▒da│ prawie dziewiΩµdziesi▒t gΩsto zapisanych stron. Dopiero, kiedy pokaza│em mu kartony, zrozumia│ moje podniecenie. Biedak nie mia│ pojΩcia, ┐e to, co sta│o w pokoju, by│o tylko nowelk▒ w por≤wnaniu z tym, co le┐a│o w piwnicy.
Oczywi╢cie nie przyzna│em siΩ przed Przemkiem, ┐e notatki nale┐▒ do mojego dziadka i ┐e to po nim odziedziczy│em mieszkanie. W│a╢ciwie, to drugie by│o prawd▒, ale tylko po czΩ╢ci. Bo i owszem, dziadek tu ┐y│, ale mieszkania w spadku mi nie zostawi│. By│o na ojca. Nie wiem jakim cudem matka go przekona│a, abym je wzi▒│. Pewnie straszy│a, ┐e odejdzie i nie bΩdzie mia│ grosza przy dupie. Nie pracowa│. Jestem pewny, ┐e gdyby nie matka, przepi│by t▒ chatΩ od razu.
Nie powiedzia│em Przemkowi tak┐e o swastyce. Na sam▒ my╢l o niej, dostawa│em gΩsiej sk≤rki. W pokoju, gdzie by│a, rzadko przebywa│em, za to on wertowa│ w nim setki zeszyt≤w. Chyba co╢ podejrzewa│, ale o nic nie pyta│.
Przychodzi│ do mnie coraz czΩ╢ciej. Jego ┐ycie, z ka┐dym dniem bardziej przypomina│o moje. Szybko da│ siΩ w to wci▒gn▒µ, ale to by│o do przewidzenia.
Kolejny tydzie± przyni≤s│ przeprowadzkΩ. Nie moj▒, ale Przemka. Stwierdzi│, ┐e w jego domu jest zbyt du┐o ha│asu i musi stamt▒d uciekaµ. Zgodzi│em siΩ od razu. I bez tego traktowa│em go jak lokatora, tylko ┐e teraz dzielili╢my koszta. Mieszkanie by│o wykupione, ale rachunki trzeba by│o p│aciµ. Szczerze m≤wi▒c, by│em zadowolony z takiego obrotu sprawy.
Ja zarabia│em pisz▒c reklamy dla nowego radia w mie╢cie, a on sta│ na promocjach. Nie ma co ukrywaµ, na uczelni nie sz│o nam najlepiej. Tak ju┐ jest, ┐e m│odzi ludzie musz▒ wiedzieµ, czego chcΩ. Albo jedno, albo drugie. Nie mo┐na mieµ wszystkiego. Dla nas wyb≤r nie by│ trudny. úatwo nam przychodzi│o rzucanie notatek w k▒t. Za to zeszyty zapchane "has│ami" wertowali╢my bezustannie. Razem by│o weselej. Czasami mo┐e nawet za bardzo.
PamiΩtam jak wymawiali╢my na przemian "has│a" sprawdzaj▒c, kto wiΩcej pamiΩta. Z pocz▒tku wygrywa│em, bo mia│em z nimi d│u┐szy kontakt, ale z czasem Przemek umia│ coraz wiΩcej, a┐ w ko±cu mnie przegoni│. Ten ch│opak mia│ niesamowit▒ pamiΩµ. Pewnie dlatego studiowa│ prawo.
Pewnego dnia zmΩczony, usiad│em na kanapie. Przede mn▒, na stole, le┐a│ zeszyt dziadka. Kiedy zamkn▒│em oczy, wci▒┐ widzia│em jego ok│adkΩ i numer (ten sam co na kartonie, z kt≤rego zosta│ wyjΩty). Wyobrazi│em sobie, ┐e go otwieram, przewracam jego kartki i czytam. Mia│em gor▒czkΩ. Nie us│ysza│em Przemka, kt≤ry wszed│ do pokoju. Pewnie my╢licie, ┐e siΩ zdziwi│ widz▒c mnie w takim stanie. Wcale nie, zd▒┐y│ siΩ do tego przyzwyczaiµ. Chwyci│ zeszyt ze sto│u, usiad│ na fotelu i zacz▒│ czytaµ. Najdziwniejsze by│o to, ┐e razem czytali╢my. No, mo┐e niezupe│nie. To co Przemek czyta│, ja wypowiada│em z pamiΩci. Nigdy wcze╢niej nie widzia│em tego zeszytu. Pochodzi│ z roku 50', a ja zajmowa│em siΩ tymi od 60'.
Dokonali╢my zaskakuj▒cego odkrycia. Zauwa┐yli╢my, ┐e niekt≤re zdania powtarzaj▒ siΩ w d│ugich szeregach. Czasami by│y to ca│e strony, tak jak w tamtym przypadku.
Dok│adnie zbadali╢my ten tekst. Okaza│o siΩ, ┐e zna│em go z zeszytu datowanego na 71' rok. Ciekawi│o nas, dlaczego po dwudziestu jeden latach, te same zdania (by│o ich 380) nadano w identycznej kolejno╢ci.
DziΩki mojej gor▒czce i szczΩ╢liwemu zbiegowi okoliczno╢ci, dowiedzieli╢my siΩ, ┐e miΩdzy ka┐dym zdaniem, a przynajmniej niekt≤rymi, istnia│a pewna zale┐no╢µ. Nie by│o ju┐ w▒tpliwo╢ci, ┐e mamy do czynienia z przekazem informacji.
***
Wraca│em do domu. Wysiad│em z windy.
Na ka┐dym z piΩter znajdowa│o siΩ, a┐ trzydzie╢ci mieszka±. Korytarz, kt≤ry do nich prowadzi│, by│ d│ugi. Nie by│o okien. Jedynie jedno, male±kie, na samym ko±cu, kt≤re z daleka wygl▒da│o jak wyj╢cie z ciemnego tunelu.
Zbli┐a│em siΩ do wyj╢cia, kiedy w oddali us│ysza│em g│os Przemka, a potem trzask zamykanych drzwi Odwr≤ci│em siΩ. Nikogo nie by│o, a mimo to m≤g│bym przysi▒c, ┐e wyra╝nie s│ysza│em - "Powiedz mi, co ukrywasz" - wypowiedziane w│a╢nie przez niego. I ten trzask zamykanych drzwi. Nie by│em pewny sk▒d dochodzi│. W tym korytarzu, ka┐dy d╝wiΩk ni≤s│ siΩ echem, jakby dolatywa│ zza ╢wiat≤w.
Wszed│em do mieszkania. Przemek spotka│em w salonie. Sta│ przy radiu z ╢rubokrΩtem w d│oni.
- Po co ci to? - spyta│em bez zastanowienia.
- S│uchaj, co╢ jest nie tak - zacz▒│. - Zastanawia│e╢ siΩ, dlaczego od czasu, kiedy je w│▒czamy, ich jest coraz wiΩcej?
- Jakich ich?
- "Hase│" - odpar│.
By│ niespokojny. Wygl▒da│, jak szalony naukowiec z kiczowatego filmu grozy.
- Wiesz, chyba za bardzo siΩ tym przejmujesz. Ostatnio ma│o ╢pisz i...
- Nie - przerwa│ mi. - Uwa┐am, ┐e one s▒ kierowane do nas.
- Jakie one! - krzykn▒│em.
- "Has│a" - Spos≤b w jaki to powiedzia│, uderzy│ mnie. W jego oczach zauwa┐y│em co╢ dziwnego.
- Co jest grane? - spyta│em, ale nie odpowiada│. - Co jest grane! - powt≤rzy│em, ale ostrzej. On jakby siΩ ockn▒│.
- PamiΩtasz "Rocznik 42" z biblioteki? - Przytakn▒│em. - W tej ksi▒┐ce jest wszystko. Znajdziesz wykresy, schematy, zdjΩcia, ale..
- Ale co? - nie wytrzyma│em.
- Ale nigdzie nie znajdziesz nic o klawiszach jeden i osiem - wyja╢ni│.
- Nie rozumiem.
- Model 42' mia│ tylko sze╢µ klawiszy. Wszystkie mia│y sze╢µ.
- Do czego zmierzasz? - naciska│em.
- Do czego zmierzam? Zrozum wreszcie! - krzycza│. - Rocznik 42, kt≤ry tu stoi, nie istnieje!
- O czym ty m≤wisz! - nie wytrzyma│em. - Przecie┐ jest. Widzisz go. Ja go widzΩ, czego jeszcze ci potrzeba. - Podszed│em do niego i wyj▒│em mu z r▒k ksi▒┐kΩ, o kt≤rej przed chwil▒ m≤wi│. - Zobacz. Widzisz to? - pokaza│em mu zdjΩcie z ok│adki. - Ile tu jest przycisk≤w? - Wskazuj▒c na nie palcem, liczy│em. - Jeden, dwa, trzy... osiem. Osiem! - podnios│em g│os. - To tyle, ile jest tutaj. - Wskaza│em na radio.
Sta│ jak s│up. Nie mog│em na niego patrzeµ. Rzuci│em ksi▒┐kΩ na st≤│ i pad│em na kanapΩ. By│em wyko±czony.
Ju┐ wtedy dzia│o siΩ co╢ niedobrego. Nie mogli╢my sobie z niczym poradziµ. Wszystko lecia│o nam z r▒k. Nawet pisanie reklam sprawia│o mi problemy. Kiedy╢ czekaj▒c na tramwaj, z ulicznego g│o╢nika us│ysza│em jedn▒ z nich. Dopiero wtedy zorientowa│em siΩ, ┐e u┐y│em w niej dw≤ch "hase│". To by│o przera┐aj▒ce.
- One siΩ nie wciskaj▒ - Przemek przerwa│ moje rozmy╢lania.
- Co? - spyta│em, chocia┐ nie mia│em ochoty ju┐ o tym rozmawiaµ.
- By│em dzisiaj w sklepie z antykami. Sprawdzi│em. W modelu 42' i w ┐adnym innym, te pierdolone guziki siΩ nie wciskaj▒. To atrapy, pieprzone kawa│ki plastiku, czΩ╢µ obudowy, niepotrzebne g≤wna... Rozumiesz.
***
Przemek mia│ racjΩ. Radio okaza│o siΩ r≤wnie┐ nadajnikiem. Mia│o wbudowany mikrofon. Od momentu, kiedy pod│▒czyli╢my je do kontaktu, zaczΩ│o emitowaµ sygna│, dziΩki kt≤remu namierzenie nas by│o kwesti▒ czasu.
To niewiarygodne, jak przedmiot mo┐e wp│yn▒µ na cz│owieka. Zaw│adn▒µ jego snem, ukra╢µ spok≤j, wszczepiµ niepok≤j, zamieniµ ┐ycie w piek│o. Wystarczy tylko wsadziµ wtyczkΩ w gniazdko i amen. W│adza w materii. My╢li w takich przypadku s▒ g≤wno warte. Tylko utrudniaj▒. Zaczyna siΩ psychopatyczne wΩszenie. ªciany nagle maj▒ uszy, za rogami czaj▒ siΩ podejrzane typy, a s▒siedzi staj▒ siΩ zawodowymi mordercami. Nie trzeba nic wiedzieµ, wystarczy tylko podaµ numer telefonu, a ten, kto podniesie s│uchawkΩ, ju┐ nie ┐yje. Tak to dzia│a. Nic skomplikowanego. Ka┐dy to potrafi i dlatego to jest takie straszne.
Oczywi╢cie wyjΩli╢my wtyczkΩ z gniazdka, a radio schowali╢my do szafy. Z pocz▒tku chcieli╢my je spaliµ, ale szybko zmienili╢my zdanie. Nie wiem dlaczego, ale mieli╢my wra┐enie, ┐e siΩ jeszcze przyda. Jak siΩ p≤╝niej okaza│o, mieli╢my racj▒.
Dopiero po trzech tygodniach w│▒czy│em odbiornik. By│o to ma│e, niepozorne radyjko, ale wystarczy│o, by wzbudziµ we mnie niepok≤j. Wiem, ┐e to brzmi niedorzecznie, ale s│uchaj▒c go, ba│em siΩ, ┐e kto╢ mnie pods│uchuje i ╢ledzi ka┐dy m≤j ruch. Ot, taki ma│y uraz z przesz│o╢ci.
Za ka┐dym razem, kiedy kto╢ nas odwiedza│, kartony chowali╢my w szafach, pod │≤┐kami, a nawet w kuchni pod zlewem. Robili╢my to, a przecie┐ chcieli╢my o nich zapomnieµ.
Operacja "cholerne kartony" zosta│a przeprowadzona w weekend. Szczerze m≤wi▒c my╢la│em, ┐e znoszenie ich do piwnicy, zajmie nam wiΩcej czasu.
Ostatni karton nios│em sam. By│ ma│y. Schowa│em w nim zeszyty z "has│ami", kt≤re sami zanotowali╢my. W│o┐y│em go pod pachΩ, by otworzyµ drzwi windy. W ╢rodku sta│ starszy pan w kapeluszu i ciemnych okularach. Ubrany by│ w szary p│aszcz z postawionym ko│nierzem. Stara│em siΩ unikaµ ludzi, ale tym razem wsiad│em. Przecie┐ r≤wnie dobrze, mog│em wynosiµ ╢mieci.
Jechali╢my w milczeniu. Kiedy winda stanΩ│a, otworzy│em drzwi i pu╢ci│em go przodem. Wtedy powiedzia│:
- " To g│os wo│aj▒cy z powietrza"
ZdΩbia│em. Z tego wszystkiego z powrotem wsiad│em do windy i wjecha│em na dziesi▒te piΩtro. Dopiero tam, zorientowa│em siΩ, ┐e powinienem byµ w piwnicy.
***
Kolejne tygodnie mija│y spokojnie. Przemek wci▒┐ u mnie mieszka│. Nigdzie nie wychodzi│, du┐o spa│ i ma│o jad│. Czasami mia│em wra┐enie, ┐e ma ochotΩ wyj▒µ radio z szafy i je w│▒czyµ. Ilekroµ wychodzi│em, ba│em siΩ, ┐e to zrobi, ale kiedy wraca│em, wszystko pozostawa│o bez zmian. Tak mi siΩ wydawa│o.
Podejrze± nabra│em, kiedy szukaj▒c kluczy do mieszkania, w jego plecaku znalaz│em ksi▒┐ki. By│y bardzo stare i g│≤wnie na temat fal elektromagnetycznych (tak┐e nadajniki, odbiorniki itd.). Na pocz▒tku o nic nie pyta│em, ale kiedy pewnego dnia wchodz▒c do domu, zobaczy│em otwart▒ szafΩ, przesta│em nad sob▒ panowaµ.
- Przemek, co ty kombinujesz! - krzykn▒│em.
PrzysiΩga│, ┐e nie w│▒cza│ radia. Chcia│ tylko je rozkrΩciµ i potwierdziµ swoje przypuszczenia.
- Co za przypuszczenia? - spyta│em
- Chodzi o ten nadajnik - t│umaczy│. - Chcia│em zobaczyµ jak wygl▒da i na jakiej zasadzie funkcjonuje. - Przerwa│ na chwilΩ. - S│uchaj, mo┐e mi nie uwierzysz, ale bez anteny, jego sygna│ nie siΩga dalej, jak piΩµset metr≤w. Sze╢µdziesi▒t lat temu, mia│by du┐e pole do popisu, ale wtedy nie by│o suszarek do w│os≤w, elektrycznych szczoteczek i telewizor≤w.
- Do czego zmierzasz?
- Kiedy s│uchamy radia, my╢limy o tym, co dolatuje do naszych usz≤w. Licz▒ siΩ informacje. Ich ╝r≤d│o nas nie interesuje.
- O czym ty m≤wisz?
- O g│osie, kt≤ry s│yszeli╢my. Przecie┐ nie dolatywa│ do nas z nik▒d.
Nagle przypomnia│ mi siΩ starszy pan. Wyra╝nie s│ysza│em, jak m≤wi: "To g│os wo│aj▒cy z powietrza."
Przecie┐ to mia│o siΩ sko±czyµ - my╢la│em. A tym czasem wszystko zaczyna│o siΩ od pocz▒tku.
- Has│a - Przemek kontynuowa│. - Nie zastanawia│o ciΩ, dlaczego by│o ich coraz wiΩcej? - "Jego sygna│ nie siΩga dalej, jak piΩµset metr≤w", hucza│o w mojej g│owie. - Rafa│ (to dziwne, ale dopiero wtedy wym≤wi│ moje imiΩ), s▒dzΩ, ┐e one s▒ kierowane do nas.
Zamar│em.
***
Nie mia│em pojΩcia, ┐e "G│os wo│aj▒cy z powierza", to tytu│ ksi▒┐ki. Kiedy siΩ o tym dowiedzia│em, by│em niemal pewny, ┐e cz│owiek, kt≤rego spotka│em w windzie, trzyma│ j▒ w rΩkach.
- Pewnie widz▒c, jak go mierzΩ pe│nym napiΩcia wzrokiem, s▒dzi│, ┐e jestem ciekawy, co czyta - t│umaczy│em sobie. - I wysiadaj▒c, powiedzia│ mi tytu│. Przecie┐ to takie oczywiste. - Nie mog│em uwierzyµ, ┐e wcze╢niej na to nie wpad│em.
Niestety, ca│a moja pewno╢µ siebie opu╢ci│a mnie w bibliotece. Jak zawsze, zasta│em tam siedz▒c▒ za biurkiem pani▒ MarylkΩ. To bardzo mi│a kobieta i kocha ksi▒┐ki. Mocno siΩ zdziwi│a, kiedy spyta│em o "G│os wo│aj▒cy z powietrza".
- Dziwne - powiedzia│a. - Jaki╢ czas temu, przyszed│ tu starszy pan i podarowa│ nam t▒ ksi▒┐kΩ. Kiedy chcia│am za│o┐yµ dla niej kartΩ, okaza│o siΩ, ┐e na jej stronach nie ma imienia, ani nazwiska autora, nawet wydawnictwa, nic. Nie wiedzia│am, co z ni▒ zrobiµ. Wtedy ten pan poprosi│, ┐eby wpisaµ sam tytu│. Twierdzi│, ┐e jeszcze kto╢ o ni▒ spyta. No i proszΩ, jeste╢. Pewnie siΩ znacie.
Jej spojrzenie pyta│o a ja nie wiedzia│em, co powiedzieµ. "Mo┐e prawdΩ" - pomy╢la│em.
- Nie, nie znam nikogo takiego - stwierdzi│em. - Pewnie to jaki╢ wr≤┐bita - doda│em.
Nie u╢miechnΩ│a siΩ. By│a zdziwiona, tak samo jak ja. Niestety, jak siΩ potem okaza│o, to nie by│ koniec niespodzianek.
Jeste╢cie pewnie ciekawi, sk▒d wiedzia│em, ┐e "G│os wo│aj▒cy z powietrza", to tytu│ ksi▒┐ki. My╢lcie sobie, co chcecie, ale najrozs▒dniejszym wyja╢nieniem, jakie mi przysz│o do g│owy, by│ sen.
Nigdy nie otwieram ksi▒┐ek w bibliotece. To taki przes▒d. Boje siΩ, ┐e kiedy zajrzΩ, oka┐▒ siΩ ma│o ciekawe i ich nie wezmΩ. W domu, mogΩ usi▒╢µ spokojnie i zobaczyµ, co wybra│em.
Gdyby kto╢ oceni│ moj▒ ksi▒┐kΩ czytaj▒c z niej pierwszy, lepszy fragment, nie maj▒c nawet pojΩcia o czym opowiada i wiedzia│bym o tym, by│oby mi bardzo smutno.
Wieczorem, usiad│em w fotelu z "G│osem wo│aj▒cym z powietrza". Zapali│em lampkΩ, otworzy│em ksi▒┐kΩ na pierwszej stronie i przeczyta│em:
"Witaj Stokrotko. Dzisiaj masz wolne."
Serce skoczy│o mi do gard│a. Musia│em krzykn▒µ:
- Kurwa maµ! - bo inaczej chyba bym umar│.
***
W ksi▒┐ce znalaz│em mn≤stwo "hase│. Opowiada│y o losach cz│owieka, kt≤ry twierdzi│, ┐e wypowiedziane s│owa, wci▒┐ kr▒┐▒ w powietrzu czekaj▒c na swoich s│uchaczy: Czyta│em:
"(...)Unosz▒ siΩ, wiruj▒, spadaj▒, przemykaj▒ przed nosem. Nios▒ wiadomo╢µ, jak go│▒b pocztowy. Czasami przysiadaj▒ na dachu, innym razem wlatuj▒ kominem. Przychodz▒ noc▒ i w dzie±, niespodziewanie. S▒ jak my╢li. Kiedy kto╢ je us│yszy, bierze je za swoje, nie wiedz▒c, ┐e to one, ┐e us│ysza│ g│os wo│aj▒cy z powietrza."
Wariowa│em. To by│ istny mΩtlik. Wci▒┐ wydawa│o mi siΩ, ┐e kto╢ do mnie m≤wi. W pewnym momencie zacz▒│em przypuszczaµ, ┐e wprowadzono mnie w stan hipnozy. Nie wiem jak, nie wiem dlaczego, ale tak w│a╢nie my╢la│em. Nie mog│em siΩ skupiµ. By│em przera┐ony.
Kt≤rej╢ nocy przy╢ni│a mi siΩ ksi▒┐ka. Po przebudzeniu dok│adnie pamiΩta│em jak wygl▒da│a. By│a niebieska. Mia│a kolor nieba. Przedstawia│a chmury i lec▒ce ptaki. "Dziwna", to chyba najlepszy przymiotnik, jaki j▒ okre╢la│. Nic w niej do siebie nie pasowa│o, a przecie┐ chmury z regu│y widniej▒ na niebie. Nie wiedzia│em, co o tym s▒dziµ. ªni│a mi siΩ wielokrotnie, ale za ka┐dym razem, kiedy pr≤bowa│em j▒ otworzyµ, znika│a. Nie dawa│a mi spokoju. Wiedzia│em, ┐e to co╢ znaczy. Szuka│em w sennikach, pyta│em znajomych, ale nikt nie potrafi│ mi pom≤c.
Odpowied╝ przysz│a sama. Le┐a│a pod drzwiami, w postaci ksi▒┐ki. Ksi▒┐ki z mych sn≤w. NaprawdΩ siΩ ba│em.
Zacz▒│em czytaµ. Kiedy sko±czy│em, na ostatniej stronie zauwa┐y│em dopisane przez kogo╢: "Nie rezygnuj". - Od tamtego czasu wci▒┐ m≤wi│em sobie. - "Nie rezygnuj. Nie rezygnuj. Nie rezygnuj." - Postanowi│em co╢ sprawdziµ. Poszed│em do biblioteki.
- Wy siΩ na pewno nie znacie? - Powiedzia│a pani Marylka niedowierzaj▒c. I co ja mia│em powiedzieµ.
- Zd▒┐yli╢my siΩ poznaµ - odpar│em, poczym zabra│em ksi▒┐kΩ, podziΩkowa│em i wyszed│em.
Wiele razy wraca│em do biblioteki i za ka┐dym razem czeka│a na mnie nowa ksi▒┐ka. To zadziwiaj▒ce, ale wszystkich uczy│em siΩ na pamiΩµ. Wystarczy│o, ┐e przeczyta│em i ju┐ mog│em recytowaµ ca│e strony.
Przemek z zaciekawieniem obserwowa│ moje poczynania. Nie m≤g│ zrozumieµ, jakim cudem w ci▒gu zaledwie tygodnia, zaliczy│em wszystkie kolokwia. Ma│o tego, reklamy pisa│em jak szalony. Jedna, przegania│a drug▒, a ja stukaj▒c w klawiaturΩ, mia│em wra┐enie, ┐e przepisuje. To by│o niezwyk│e. Wieczorami przypomina│em sobie rozmowy, jakie przeprowadzi│em wci▒gu dnia. Wyk│ady zapamiΩtywa│em jak dyktafon. Potrafi│em cytowaµ wypowiedzi profesora, a w niekt≤rych przypadkach, nawet je poprawiaµ. Szybko nauczy│em siΩ pisaµ wspak i m≤wiµ od ko±ca. Zaczynanie s│owa od g│oski w ╢rodku i ko±czenie na pierwszej, nie sprawia│o mi problemu. Okaza│em siΩ r≤wnie┐ mistrzem ortografii. By│em bezb│Ωdny jak s│ownik, a czasami nawet lepszy.
Nie ukrywam, by│o cudownie, ale do czasu. Wypowiedzi innych, zaczΩ│y mnie dra┐niµ. Z│a budowa zda±, doprowadza│a mnie do sza│u, nie m≤wi▒c ju┐ o pisowni. Moja polszczyzna, by│a ╢wiergotem s│owika. Czysta, wyrazista, piΩkna i niedo╢cigniona. Ha, w│a╢nie, co╢ by│o nie tak. Tylko co?
Ockn▒│em siΩ z tego delirium siΩgaj▒c do szuflady po stare notatki. CzΩsto, zaczΩte opowiadania, ukrywa│em staraj▒c siΩ o nich zapomnieµ, by po kilku miesi▒cach wr≤ciµ do nich i oceniµ, czy na pewno s▒ dobre. Kiedy wyci▒gn▒│em jedno z nich, zwymiotowa│em na dywan. Nie mog│em spojrzeµ na pierwsz▒ stronΩ, nie m≤wi▒c ju┐ o ca│o╢ci. By│a do bani. Mdli│o mnie na sam widok. - By│em, a┐ tak z│y? - pyta│em siebie. Nie mog│em uwierzyµ, ┐e pisa│em reklamy, a jednak... Kiedy us│ysza│em jedn▒ z nich w radiu, reakcja by│a ta same. Bach, i dywan do prania. To by│ koszmar.
Zaraz po tym zdarzeniu, zauwa┐y│em, ┐e na ostatniej stronie wypo┐yczonej ksi▒┐ki, nie ma tytu│u. Wielokrotnie chodzi│em do pani Marylki pytaj▒c, czy starszy pan nie przyni≤s│ czego╢ nowego. Za ka┐dym razem s│ysza│em ┐a│osne:
- Niestety nie.
Rany, co ja wtedy czu│em. Chcia│o mi siΩ wyµ. - Pieprzone ksi▒┐ki! - wrzeszcza│em do siebie. - Akurat teraz, kiedy ich potrzebuje! - Wpad│em w na│≤g. Nie mog│em sobie poradziµ. Zab≤jcza chandra ci▒gnΩ│a siΩ przez d│ugie tygodnie. Niezwyk│e zdolno╢ci nagle mnie opu╢ci│y, a ja nie by│em w stanie napisaµ ani s│owa. W dodatku, na widok swoich poprzednich prac, wci▒┐ rzyga│em jak kot.
Przemek nie chcia│ mnie ogl▒daµ w takim stanie. Wyprowadzi│ siΩ. W og≤le mnie nie s│ucha│. Kiedy siΩ przed nim t│umaczy│em, czu│em siΩ, jakbym m≤wi│ do ╢ciany. Wiedzia│em, ┐e siΩ r≤┐nimy, ale nie my╢la│em, ┐e a┐ tak. Ostatnie co powiedzia│, to:
- My╢l zasz│a o dwa dni za daleko, co?
Sk▒d╢ to zna│em, ale ju┐ nie potrafi│em sobie przypomnieµ sk▒d.
Przez ca│y tamten dzie±, katowa│em siΩ jednym pytaniem.
- Co siΩ sta│o? Co siΩ sta│o? Co siΩ sta│o? - K│Ωbi│o siΩ w mojej g│owie, a ja czu│em siΩ jak przegrany.
***
Wa│Ωsa│em siΩ po domu, nie mog▒c znale╝µ sobie miejsca. Kto╢ krzycza│ do mnie.
- Patrzcie na niego! Jest sam, nie ma siΩ gdzie podziaµ. Co on tu robi?! Czego on chce?! Lepiej niech zabiera st▒d ty│ek, bo mu dokopiΩ.
Z niewiadomych przyczyn, tylko komputer mnie zechcia│. Po│o┐y│em rΩce na klawiaturze, chc▒c napisaµ - Tego dnia... - ale nic z tego nie wysz│o. Ku mojemu zaskoczeniu, kolejna pr≤ba okaza│a siΩ udana. Pisa│em:
Z tob▒ te┐ tak bΩdzie. Powiedz▒ ci, co masz widzieµ, czego s│uchaµ, co m≤wiµ. Powiedz▒ ci wszystko, a ty to zrobisz. Potem pojawi siΩ starszy pan w kapeluszu i w ciemnych okularach na oczach. Zaintryguje ciΩ swoim szarym p│aszczem i wysoko postawionym ko│nierzem. Zerknie na ciebie, ale ty nie zauwa┐ysz. BΩdziesz my╢la│. Wtedy on wypowie zdanie, kt≤re zawa┐y na ca│ym twoim ┐yciu. Nagle sko±czy siΩ podejmowanie niezale┐nych decyzji. Marzenia przestan▒ istnieµ a szczere s│owa zamieni▒ siΩ w zwyk│e plotki.
Zaczniesz siΩ zastanawiaµ, kim jest i co robi, ale nie znajdziesz odpowiedzi. Wci▒┐ bΩdziesz ╢niµ o kapeluszu, okularach i p│aszczu, ale nikogo pod nimi nie zobaczysz.
On jest sprytny. Zanim dobierze siΩ do twojej sk≤ry, obmy╢li plan. Najpierw sprawi ci niespodziankΩ, a potem zaskoczy paroma faktami. Wszystko zaplanuje, co do minuty.
Taki ju┐ jest, ten ╢lepy Los.
"Wreszcie mogΩ pisaµ" - pomy╢la│em, kiedy sko±czy│em. - "To mieszkanie, to najlepsza rzecz w moim ┐yciu."
Rafa│ Wojsznis (C) 2002. Wszystkie prawa zastrze┐one. Publikacja niniejszego opowiadania w czΩ╢ci lub w ca│o╢ci na jakimkolwiek no╢niku i w jakiejkolwiek formie wymaga uprzedniego uzyskania wyra╝nej zgody autora. WiΩcej opowiada± tego i innych autor≤w znajdziesz w serwisie To tylko fikcja (fikcja.prv.pl)
Rafa│ Wojsznis poczta: super_rav@interia.pl
|